Nie było żadnych ochotników

From Giżycko

Ojciec twierdził, że na tamtych budowach nie było żadnych ochotników, a jedynie milionowe rzesze więźniów, skazanych za nie udowodnione i nigdy nie popełnione przestępstwa. Ciągle powtarzał, że swoje wnioski wyciąga nie z książek, pisanych na zamówienie władz, a z relacji osób, które ten okres już mają za sobą. Byłem przekonywany do znudzenia, że można trafić do radzieckiego więzienia nawet za wypowiedź, że kołchozowa krowa jest zagłodzona i wygląda nędznie. Jeszcze w Związku Radzieckim dowiedziałem się, iż kanał Wołga - Don, o którym dość często z głośnika słyszałem patriotyczną piosenkę, sławiącą dzieło i jego twórców, zbudowali nie patrioci, a więźniowie osądzeni za dowcipy o radzieckiej rzeczywistości. Podobno z jednej strony budowę realizowali ci, co dowcipy opowiadali, a z drugiej – ci, co słuchali.
Chociaż często nie potrafiłem zrozumieć po czyjej stronie jest racja, ale wolałem nie sprawdzać, jaka jest rzeczywistość. Nie pragnąłem znaleźć się w grupie osób wymagających reedukacji, a takie zagrożenie istniało. Nawet z oficjalnych relacji wynikało, iż proces wychowawczy w państwie radzieckim nie został zakończony i ciągle nie kończą się pomysły na coraz nowe budowy, stwarzające miejsce pracy dla kolejnych zastępów niedostatecznie uświadomionych obywateli. Nie zdążyłem na szczęście zetknąć się z tą metodą działalności edukacyjnej. Podporządkowując się woli rodziców opuściłem tamten kraj, nie mając żadnego pojęcia o tym, czego mogę się spodziewać w Polsce. Polska - jako kraj i ludzie - była wielką niewiadomą. Tak bardzo chciałem wiedzieć: lepiej tu będzie - czy gorzej?.. Na podstawie wiedzy szkolnej mogłem oczekiwać, że prawdziwa walka klasowa w Polsce jeszcze nie miała miejsca, ale czas jej rozpoczęcia zbliżał się nieuchronnie.
Tym bardziej, z rosnącym zainteresowaniem oczekiwałem na pierwsze spostrzeżenia z rzeczywistości, która już wkrótce będzie dotyczyć również całej naszej rodziny. Pod jednym względem nie miałem wątpliwości. Wiedziałem, że po zachodniej stronie granicy będzie znacznie cieplej. Co prawda, w komunikatach radiowych o pogodzie nigdy nie wspominano, jaka temperatura panuje na terenie Polski, ale przecież z lekcji geografii wiedziałem doskonale, że w krajach zachodnich mrozy są znacznie mniejsze, zima krótsza, a zamiecie śnieżne zdarzają się wyjątkowo rzadko. Słyszałem też prawie codziennie, a zainteresowanie pod tym względem wzrastało w okresie zimowym, że na krańcach zachodnich Białorusi jest znacznie cieplej, niż w rejonach położonych bliżej Rosji. Spiker informował nieustannie, że im dalej na wschód, w kierunku Syberii, tym mrozy są większe.
Miałem nie najgorsze pojęcie o warunkach przyrodniczych po zachodniej stronie Bugu. Znacznie trudniej było wyobrazić ludzi, które rozmawiają całkiem innym językiem, posiadają odmienne nawyki i kulturę, czytają książki i gazety wydrukowane innymi literami. Zdawałem sobie dokładnie sprawę, że zachodnia granica Związku Radzieckiego oddziela jakąś odmienną strefę i z tego powodu jest tak mocno strzeżona. Pamiętałem doskonale lekcje szkolne, na których słyszałem, że im dalej na Zachód, tym gorzej jest dla zwykłych ludzi, że najbardziej o nich dba władza w Związku Radzieckim, a Polska podobnie jak pozostałe kraje „Demokracji Ludowej” znajduje się w strefie przejściowej i prawdziwa troska o ludzi pracy jest tam na etapie wstępnym. Rodzice przekonywali, że to wszystko jest kłamstwem... Kto w tym wszystkim miał racje? Kto mówił prawdę? Wiedziałem, że ojciec nie kłamie, ale czy nauczyciele mogli kłamać lub mylić się?.. Jak naprawdę wyglądało to wszystko w Polsce?..
Podobnie jak rodzice i bracia stałem przed lekko odsuniętymi drzwiami wagonu i na podstawie mijanego krajobrazu starałem się odnaleźć pierwsze szczegóły odróżniające Polskę od kraju, który opuściliśmy kilkadziesiąt minut temu. Nikt nie odzywał się, więc widocznie rodzice i rodzeństwo mieli podobne myśli. Widzieliśmy, że radziecka obsługa nie wsiadła do pociągu, choć po chwili ruszył i zaczął toczyć się dalej. Pociąg prowadzili polscy kolejarze. Poruszał się tak samo jak do miejsca wymiany załogi, a więc pod tym względem nie zmieniło się nic. Lokomotywa tak samo buchała kłębami pary, posłusznie rozpędzała się lub zwalniała, bo widocznie na jej funkcjonowanie nie miał żadnego wpływu zarówno krój munduru, jak też kształt czapki i wizerunek emblematu umieszczonego na niej. Dla lokomotywy był też obojętny język, w jakim maszynista odzywał się do swego pomocnika.
Za drzwiami wagonu przesuwał się wolno dość równinny krajobraz i nie wiem w którą stronę myśli podążały bardziej: do miasta kilkaset kilometrów przed nami, całkiem obcego, znanego jedynie w postaci kropki na mapie, czy do tamtego tak dobrze znanego i bardzo bliskiego, zostawionego za granicą, przekroczenie której w kierunku odwrotnym już nie będzie możliwe. Szczęścia tamtego kraju pilnie strzegli pogranicznicy z czerwonymi gwiazdami na czapkach. Staliśmy się obcymi i już tam nie będziemy mogli powrócić, nawet gdyby się okazało, że w Polsce jest znacznie gorzej. Stało się coś, czego nie można odwrócić. W Polsce będzie nasza przyszłość, chociaż nie potrafiłem wyobrazić jej w żaden sposób.
Rodzice nadal nic nie mówili, widocznie samodzielnie próbowali odgadnąć jak będzie wyglądało nasze życie w najbliższych miesiącach, dalszych latach. Nie było wątpliwości, że oswojenie się z nową rzeczywistością w ich przypadku będzie znacznie łatwiejsze. Mieszkali w Polsce przed wojną i to nie jeden rok. Potrafili wrócić do języka ojczystego bez żadnego wysiłku. Wypowiadali się tak samo płynnie, jak my po rosyjsku. Ojciec, jeszcze kilka dni temu, rozmawiając z kolegami i znajomymi w swojej wsi, posługiwał się rosyjskim z taką łatwością i swobodą, iż wydawało się, że nie potrafi nic powiedzieć w jakimś innym języku. Znacznie gorzej, bo mieszaniną polskiego, białoruskiego i rosyjskiego, porozumiewała się mama z Rosjanami. Teraz, w wagonie rozmawiali wyłącznie po polsku. Całej naszej czwórce rodzeństwa było daleko do takiej doskonałości, więc może również z tego powodu odzywaliśmy się wyjątkowo rzadko.
Rozmowy rodziców wyłącznie po polsku i całkowita rezygnacja z odzywania się w języku rosyjskim lub białoruskim, jak to dość często zdarzało w domu rodzinnym, tworzyły atmosferę, która nie istniała od dawna. Nie miałem wątpliwości, że język to nie tylko narzędzie porozumiewania się ludzi, ale też wyróżnik decydujący o przynależności do odrębnego narodu. Chociaż jeszcze tak niedawno słyszałem ciągle powtarzane słowa o konieczności uczenia się polskiego, to dopiero w wagonie zrozumiałem, że poprzez rodziców i język tworzę jedność z narodem, do którego w tej chwili wracamy. Zrozumiałem, że opuszczając Związek Radziecki stałem się faktycznie małą cząstką kraju i narodu, do którego należały nie tylko rodzice, ale i poprzednie pokolenia.
Łzy, które pojawiły się w oczach rodziców, w momencie, kiedy nasz wagon toczył się po stalowym moście nad Bugiem, wyschły dawno, ale nadal nie zauważałem radosnego uśmiechu na twarzach. Za drzwiami wagonu przesuwała się polska ziemia, polskie krajobrazy, ale nie słyszałem na ten temat żadnych słów komentarza. Może rodzice, tak samo jak ja, pragnęli ponownie przypomnieć i zauważyć szczegóły, które pozwolą odróżnić Polskę od Państwa Radzieckiego. Widocznie niczego charakterystycznego jeszcze nie było, bo nic nie mówili. Towarzyszył nam nadal kilkustopniowy mróz, a śniegu na polach była być może podobna warstwa, jak po tamtej stronie rzeki, bo wszystko wyglądało tak samo biało. Nic nie sugerowało, że znaleźliśmy się w innym kraju, ale rozumiałem, że wyrażając zgodę by wagon wiózł nas dalej na zachód, wyraziliśmy zgodę na odrzucenie tego wszystkiego, co zostało na wschodzie.
Być może, gdyby była to inna pora roku, to byśmy natychmiast spostrzegli, że nie widać już nigdzie wielohektarowej monotonii kołchozowych obszarów, natomiast daleko, dokąd wzrok sięga, układa się kolorowa szachownica pól uprawianych przez indywidualnych rolników. Zima i śnieg wyrównały wszystko. Za drzwiami wagonu, ciągnęła się lekko pofalowana biała płaszczyzna, taka sama jak po tamtej stronie granicy.
W mijanych miejscowościach zauważaliśmy tablice informacyjne i jakieś plakaty z różnymi napisami i szyldami. Kształtem i barwami przypominały te, które widzieliśmy na trasie ze Stołpiec do Brześcia, ale napisy były inne. To była Polska! Wyrazy i hasła powstały z liter, których nie używano po tamtej stronie Bugu. Litery układały się w słowa, w języku polskim. Umiałem na tyle dobrze czytać i tak dobrze znałem język polski, że rozumiałem nawet ich treść.
Jechaliśmy dalej. Czasem mignął ktoś na ulicy lub wiejskiej drodze. Czasami było widać, jak mieszkańcy stoją i rozmawiają ze sobą. Po ubiorze, nawet z daleka dało się poznać, że znaleźliśmy się poza granicami kraju, który na szkolnej mapie rozpościerał się szeroko, wyróżniony jedną barwą jak ogromny monolit rządzony tymi samymi regułami. Już nie widziałem charakterystycznych rosyjskich czapek bez daszków, lecz z nausznikami, które można zawiązać pod brodę. Niby drobny szczegół, ale potwierdzał inność kraju, do którego wjechaliśmy.
Zauważyłbym większą różnicę, gdybym znalazł się obok którejś grupki osób i ewentualnie odezwał się po rosyjsku, zamiast po polsku. Patrzyliby na mnie z wielkim zdziwieniem, być może nie rozumiejąc większości słów, chociaż w mieście położonym kilkadziesiąt kilometrów na wschód, gdzie byliśmy kilka godzin temu, dla odmiany nikt nie rozmawiał po polsku.
A w naszym wagonie ojciec coraz ostrzej reagował na nasze wypowiedzi w języku rosyjskim. Twierdził, że od przekroczenia granicy nie chce słyszeć z naszych ust żadnego wyrazu po rosyjsku. Takie wymagania stawiał wcześniej, ale spełnienie żądań nie było łatwe. Przebywaliśmy, w zależności od wieku, od kilku do kilkunastu lat wśród osób nie znających języka polskiego. Intensywne kontakty z Rosjanami i Białorusinami stały się zjawiskiem powszechnym od chwili rozpoczęcia nauki w szkole. Kontakty z rówieśnikami, uczestnictwo na lekcjach - wszystko mobilizowało do osiągnięcia znajomości języka rosyjskiego na takim poziomie, który akceptowało całe otoczenie.
Nie było żadnych bodźców, prócz żądań rodziców, w kierunku nauki języka polskiego. W momencie opuszczania stron rodzinnych mieliśmy opanowany język rosyjski na takim poziomie, że żaden rozmówca nie mógł domyślić się, iż rozmawia z Polakami. Wypowiadaliśmy swoje myśli płynnie, bez wysiłku i poszukiwania słów, których ciągle brakowało, jeśli chciało się powiedzieć coś po polsku. Jakim sposobem po przekroczeniu granicy miała nastąpić radykalna zmiana?
Jechaliśmy dość wolno, do uszu docierały rytmiczne, monotonne uderzenia kół na stykach. Wystawiając głowę poza obręb wagonu mogliśmy ujrzeć daleko na początku lokomotywę, kopcącą i buchającą parą, a przed nami i z tyłu identyczne wagony z lekko odsuniętymi drzwiami. Z każdego wychylały się sylwetki takich samych uchodźców. W tym czasie, kiedy pociąg jechał po zakręcie w najbliższych wagonach można było odróżnić twarze. Kto i gdzie czekał na nich?

Brak komentarzy: