Dobro zakładu i kraju

From Giżycko


Czas mijał szybko. Już jedynie we wspomnieniach, którymi kierować było łatwo, ale za granicą państwa, do którego wjazd, nawet na krótką wycieczkę, był praktycznie niemożliwy, został ukochany Niemen i nadal niósł tam swe wody, srebrzące się jak zawsze w promieniach letniego słońca. Dwa lata służby wojskowej zostały też jedynie wspomnieniem. Miałem teraz przed sobą następny etap życiorysu, który wydał się nieskończenie długi, bo do wieku emerytalnego miałem przecież kilkadziesiąt lat. Nawet w przybliżeniu nie potrafiłem wyobrazić jak ukształtuje się moja przyszłość, ale byłem pełen optymizmu i bezgranicznie wierzyłem, że nasze Państwo daje pełną gwarancję, iż zarówno bliższe jak i dalsze lata będą bezpieczne i coraz bardziej dostatnie.
O tym, że żyjemy w państwie bezpiecznym słyszałem wielokrotnie w trakcie obowiązkowych godzin szkolenia politycznego w wojsku, a także wiedziałem na podstawie informacji powtarzanych bez końca w różnych audycjach, w radiu i telewizji. Jeszcze dokładniej można było przeczytać o wszystkim w dowolnej gazecie. Kto chciał, ten wiedział, że na straży pokoju i niepodległości naszego państwa stoi własna, doskonale wyszkolona armia, a prócz tego cały potężny system państw Układu Warszawskiego.
Natomiast o tym, że będzie nam z każdym rokiem lepiej, można było się dowiedzieć nawet z ust najwyższego przywódcy, który osobiście przemawiał do narodu podczas największych uroczystości państwowych, a szczególnie tak ważnych dla Kraju rocznic, jak Święto Odrodzenie 22 lipca. Ze statystyk wynikało również niezbicie, że z każdym rokiem wydobywamy więcej węgla, produkujemy więcej stali, wytwarzamy więcej wagonów, statków, lokomotyw, rosną urodzaje na polach, zwiększa się pogłowie w chłopskich zagrodach i wielkich państwowych kombinatach rolnych. Prawie codziennie mogłem słyszeć, że nasz dochód narodowy, w przeliczeniu na jedną osobę, jest znacznie wyższy, niż był przed wojną, a tempo rozwoju nie słabnie. Cały naród jest zaangażowany w odbudowę i rozwój swojej, wolnej Ojczyzny i z największym zaangażowanie realizuje zadania wyznaczone przez Partię, jako kolejne etapy socjalistycznego budownictwa. Co prawda występują jeszcze przejściowe trudności w niektórych gałęziach gospodarki, ale są to kłopoty, które pod kierownictwem przewodniej siły narodu, czyli tej samej partii, zostaną pokonane, a w każdej następnej pięciolatce będziemy mieli lepiej i to w każdej dziedzinie życia. Dobrobyt wkrótce zauważą i odczują wszyscy mieszkańcy kraju.
Byłem pełen optymizmu, a tylko staruszek ojciec miał na ten temat całkiem odmienne zdanie. Twierdził, że chociaż niektóre problemy zostały uregulowane lepiej, niż było przed wojną, to jednak do dobrego jest bardzo daleko. Przekonywał, że tego, co mamy obecnie w Polsce nawet nie wypada porównywać z nędzą w sowieckich kołchozach, ale całe zło, które nadal w kraju występuje wynika z faktu, że Polska jest podporządkowana Moskwie, że u nas stosowane są takie same metody rządzenia i nie ma faktycznej wolności. Krytykował sztandarowe hasło systemu, że „klasa robotnicza jest przewodnią siłą narodu”. Twierdził, że to jest kompletny nonsens, bo „robotnikami” zostają ci, co najgorzej uczyli się w szkole, posiadają najmniejszą wiedzę. W „normalnych” krajach „przewodnią siłą” stanowią ludzie wykształceni, o najwyższym poziomie wiedzy. Po chwili jeszcze dodawał, że przecież robotnicy też nie rządzą. Rządzi grupa ludzi, która „dorwała się do koryta” i nie ma sposobu na zastąpienie ich innymi, bardziej mądrymi, bo demokratyczny system wyborczy, jaki obowiązuje we wszystkich wolnych krajach, został zastąpiony przymusowym głosowaniem na osoby, wyznaczane przez partię.
Dość często nie rozumieliśmy się w tej dziedzinie, ale nie chciałem zgodzić się i z twierdzeniami innych osób, że życie jest bardzo ciężkie, że ludzie zarabiają mało, a w sklepach nic nie ma. Miałem częściowo odmienne zdanie nie tylko z tego powodu, że jeszcze nie zapomniałem jak ciężko było kupić czasami bochenek chleba w sąsiednim kraju. Odnosiłem wrażenie, że takie poglądy rodzą się u niektórych osób głównie z powodu zbyt słabego przysłuchiwania się informacjom przekazywanym przez środki masowego przekazu. Widocznie, w odróżnieniu od nich, nawet najbardziej rażącą oficjalną propagandą, przyjmowałem ze zbyt wielką wiarą, tym bardziej że dość często była wspierana wywodami osób z tytułami naukowymi. A oni głosili nieustannie również i to, że niektórzy zbyt wąsko zapatrują się na własne problemy, bez uwzględniania szerokiego aspektu spraw międzynarodowych, a szczególnie zagrożenia wynikającego z agresywnego militaryzmu zachodniego i niemieckiego rewanżyzmu. Być może nie tylko do tych, którzy byli zbyt młodzi, żeby pamiętać z autopsji, czym była dla Kraju wojna, władza przypominała systematycznie, że wciąż ponosimy koszty likwidacji zniszczeń wojennych, o których mieszkańcy niektórych państwach zachodnich nawet nie słyszeli.
Mój umysł był pełen optymizmu i wiary w lepszą przyszłość. Byłem przekonany, że dobrobyt nastąpi niebawem. Bodźcem do tego był również głęboki ślad psychiczny, który zostawiły dwa lata służby w jednostce wojskowej, stawiającej wyjątkowe wymagania żołnierzom. Do naszej jednostki kierowano wyłącznie młodzież wysportowaną i zdolna do wielkiego wysiłku. Ale już w trakcie pierwszych miesięcy służby okazało się, że wytrwać do końca mogą tylko ci, którzy posiadają wielką odporność psychiczną, wiara we własne siły, zaufanie do kolegów, dowódców. Znalazłem się wśród tych, którzy wytrwali. Kiedy skończył się okres wstępnego szkolenia, a najsłabsi zostali odesłani do innych jednostek, tworzyliśmy zespół żołnierzy darzących się pełnym zaufaniem. Ufaliśmy również swoim dowódcom.
Jak można było nie ufać dowódcy, który na lotnisku, zanim rozpoczęły się skoki treningowe, kazał ustawić żołnierzy w czworobok, krótko do nich przemówił, na zakończenie dodawał: „To co, orlątka, skaczemy!” Potem brał spadochron od pierwszego z brzegu szeregowca i na czele grupy żołnierzy kierował się w stronę samolotu. Czy takiemu dowódcy mogłem nie ufać?!
Podobne poglądy przeniosłem na życie cywilne. Ufałem osobom, które rządziły krajem i nie zastanawiałem się zbytnio, na jakiej zasadzie tam się znaleźli. Byłem przekonany, że Kraj jest kierowany i prowadzony po właściwej drodze, we właściwym kierunku i ze spokojem patrzyłem w przyszłość.
Na razie jednak bardziej interesował mnie najbliższy miesiąc, bo był to czas wolny, który mogłem wykorzystać w dowolny sposób, ale nie później jak w tym terminie musiałem zgłosić się do zakładu pracy, w którym pracowałem przed wojskiem. Miałem tam zapewnioną dalszą pracę, na dotychczasowych warunkach. Takie prawo było bardzo wygodne dla młodych mężczyzn, którzy po wykonaniu patriotycznego, zaszczytnego obowiązku ponownie wracali do życia cywilnego.
Wiedziałem też, że przepis ten był jeszcze jednym dowodem na to, jak w Polsce Ludowej dbano o zwykłych ludzi. Po powrocie z wojska nie musiałem martwić się o pracę. Miałem ją zapewnioną, a jednocześnie prawie codziennie słyszałem o tym, jakie bezrobocie panuje w państwach kapitalistycznych. Właśnie zapewnienie pracy dla wszystkich, zgodnie z opinią Ojca, było jednym z podstawowych sukcesów nowego systemu. Nie podobała się chyba cała reszta.
Nie sądzę, żeby wspomniany przepis był kłopotliwy dla dyrektorów i kierowników państwowych zakładów i firm. Odpowiednie służby mogły dokładnie przewidzieć, kiedy dany pracownik, po dwóch latach nieobecności, ponownie zgłosi się do pracy. Przedłużenie umowy na zatrudnienie „swego” pracownika nie mogło nastręczać problemów, a w pewnym stopniu było załatwiane rutynowo, ponieważ takie sytuacje zdarzały się często.
Wiedziałem, że poprzednia praca czeka na mnie, ale w ciągu miesiąca mogę poszukać innego zajęcia, z którego być może będę zadowolony bardziej. Mogłem też ten czas przeznaczyć na odpoczynek, już jeśli nie fizyczny, to psychiczny. W ostatnich tygodniach, przed pożegnaniem z mundurem, wraz z kolegami żartowaliśmy, że na początku trudno będzie przystosować się do cywilnego ubrania i swobodnego poruszania się wszędzie i o każdej porze. Prawda jednak okazała się nie tak straszna. Powrót do rzeczywistości cywilnej był bez porównania łatwiejszy i szybszy, niż przystosowanie się do warunków panujących w koszarach, chociaż w drugim roku służby zaczynał się okres, kiedy bezmyślnie mijały kolejne tygodnie w otoczeniu tych samych twarzy, w powtarzającym się rytmie podobnych zajęć od pobudki (raczej - śniadania), aż do capsztyku (raczej - kolacji). Nie było żadnych zmartwień, nie było trosk. Jeden dzień niczym nie różnił się od drugiego, a wszystkie mijały rutynowo, bez żadnych niespodzianek. Ktoś odgórnie zapewniał wszystko niezbędne, poczynając od umundurowania, poprzez posiłki, kończąc na zakwaterowaniu.
Czasami wydawało się, że taka rzeczywistość jest najlepsza, ponieważ nie tworzy najmniejszych kłopotów, a stawia tylko jeden warunek - być dyspozycyjnym i gotowym do wykonywania wyuczonych czynności, może czasami w innych warunkach i okolicznościach, lecz zawsze zgodnie z wolą kogoś postawionego wyżej.
Ale skoro nie zdecydowałem się na pozostanie w wojsku, to ze wszystkich tamtych dogodności musiałem zrezygnować. Nadszedł ponownie okres samodzielnego decydowania o sobie. Postanowiłem wrócić na PKP. Z funkcjonowaniem tej firmy, na szczeblu stacji, byłem zapoznany doskonale i miałem nadzieję, że w miarę upływającego czasu będzie to podstawą nie tylko do podwyżek, ale i awansu na wyższe stanowisko, chociaż w warunkach tak małej stacji jak Szczytno ta druga możliwość była raczej nikła.

Brak komentarzy: