Częste halsowanie

From Giżycko


Nie wiem, kiedy zacząłem marzyć na dobre, żeby popływać pod żaglami po Mazurskich jeziorach. Na pewno nie wtedy, kiedy w latach szkolnych, jeszcze w języku rosyjskim, z zachwytem wczytywałem się w różne marynistyczne przygody bohaterskich marynarzy, odkrywców, badaczy. Może takie myśli zaczęły rodzić się w głowie, kiedy wiedziałem, że przyjedziemy do Szczytna i oglądałem po raz kolejny mapę terenu, upstrzonego błękitnymi plamami jezior. Chęci nauczenia się żeglarstwa ukształtowały się ostatecznie, kiedy nasza rodzina znalazła się w tym mieście.
Jeszcze przed wojskiem zapisałem się na kurs i z ogromną pasją wchłaniałem teorię, a ponadto zaprzyjaźniłem się z jednym członkiem klubu żeglarskiego i w wolnych chwilach razem z nim na „Omedze” podnosiłem poziom umiejętności praktycznych. Pływaliśmy jednak po jeziorku wielokrotnie mniejszym niż Niegocin. Nie mogło tam być wielkich fal, lecz brzeg zbliżał się szybko przy każdym kursie. Zmuszało to żeglarza do częstego halsowania i z tego powodu nauczyłem się kierować żaglówką chyba nie najgorzej.
Teraz podziwiałem bezmiar wód jeziora, rozpostartego przede mną. Kiedy po raz pierwszy byłem nad jeziorem, nie było na nim fal, ale już wtedy próbowałem je wytworzyć w wyobraźni. Pierwszy mocniejszy wiatr spowodował, że znalazłem się nad Niegocinem i oglądałem z zachwytem, jak spienione grzywacze napływały na brzeg. Tamte podmuchy wiatru i plusk fal tkwiły jeszcze długo w pamięci. Widocznie fale Niegocina potrafiły i mogły oczarować. Być może, zawarta w nich jest taka potęga.
Od najmłodszych lat obcowałem z przyrodą. Lubiłem lasy, wspaniale czułem się nad wodą. Podczas służby wojskowej spostrzegłem piękno gór, zarówno w porze letniej jak i w trakcie zimy. Nie mogę ukrywać, iż polubiłem je bardzo, ale nie pomyślałem nawet przez moment, że dla gór mogę porzucić Mazury. Zielone lasy i błękitne tafle jezior, których jeszcze na dobre nie zdołałem poznać, przyciągały i wzywały. Tylko tu mogłem znaleźć swoją drugą ojczyznę.

Teraz wiedziałem, że kilka tygodni spędzę w mieście nazywanym „Wodną Stolicą Polski”, nad jednym z piękniejszych jezior. Widziałem na wodzie białe żagle i zazdrościłem członkom załóg. Wyobrażałem jak wspaniałe jest prowadzenie jachtu na tak wielkiej przestrzeni, kiedy szum wiatru i plusk fal tworzą jedną melodię.
Podczas swoich treningów w Szczytnie nigdy nie pomyślałem, że będę miał szansę żeglować po takim wielkim akwenie, jakim był Niegocin. Przeżywałem ogromną radość i nie czułem najmniejszego strachu, kiedy po raz pierwszy znalazłem się na środku Niegocina, na małej żaglówce, podczas dość mocnego wiatru. Wypłynąłem jako członek trzyosobowej załogi z doświadczonym żeglarzem. W pewnym momencie dostałem pozwolenie na sterowanie jachtem. Takie przeżycie, jeszcze kilka miesięcy temu, nie kwalifikowało się nawet do sfery marzeń. Na wielkim jeziorze, pośród wysokich fal byłem po raz pierwszy, ale żaglówką kierowałem spokojnie i pewnie. Wiatr i fale nie były straszne. Cieszyłem się, że trafiłem do Giżycka.
Na stacji, podczas pierwszych godzin pracy, zapoznałem się z bardzo miłą panią Anią. Opowiadała o swoim mężu. Powiedziała, że już nie żyje, a potem dodała z dumą, iż był nieustraszonym żeglarzem, nie bał się wypłynąć na jezioro podczas największego wiatru, kiedy tylko nieliczni śmiałkowie decydowali się na taki krok. Smutek wywołany wspomnieniem, że nie ma przy sobie najbliższego człowieka, za moment odrzucała, a twarz ponownie rozjaśniał uśmiech oraz błyszczące, radosne oczy. Cała rozpromieniona, chciała wiedzieć koniecznie, czy też interesuję się wielką wodą, falami, żeglarstwem. Trudno było wyczuć, czego było więcej w słowach: „...Panie Zenku, a pan też lubi żeglarstwo?.. Szkoda, że mąż nie żyje, bo byście razem popływali, porozmawiali... On tak kochał to jezioro... to miasto...”

Smutek i radość występowały na przemianę na twarzy, ale radość przeważała. Opowiadała o wszystkim z ogromnym entuzjazmem i prawie jednocześnie wyjaśniła, iż przyjechała ze Wschodu w 1945 roku, a za moment, obopólna nasza radość osiągnęła szczyt, kiedy okazało się, że oboje jesteśmy ze Stołpiec.
Pani Ania urodziła się niedaleko od mego rodzinnego miasta, w miejscowości Mir, ale uczyła się w mojej szkole, w Stołpcach. Pani Ania twierdziła, ze to nie moja, a jej szkoła, bo uczyła się tam wcześniej, a ponadto szkołę wybudowały władze polskie. Dzieci w tamtych czasach rozmawiały w szkole po polsku.
Musiałem opowiedzieć pani Ani o powojennych Stołpcach, o szkole która przypominała młodość. Było mi bardzo przyjemnie potwierdzić przewidywania tej rozradowanej osoby, że wszystko wskazuje na to, iż szkoła wygląda tak samo jak przed wojną, a dzieci tak samo głośno się śmieją i cieszą z byle powodu, tylko porozumiewają się innym językiem.
Ta ostatnia informacja spowodowała, że radość na twarzy pani Ani gdzieś zniknęła, w oczach pojawiła się powaga. Po kolejnej mojej wypowiedzi, pani Ania zmartwiła się i zasmuciła na dobre, bo nie mogłem ukrywać, że w Stołpcach języka polskiego na ulicach nie słychać. Ten czas, kiedy była tam Polska, niestety przeminął, a ślady polskości prawie nie istnieją. Nie ukrywałem, że kościół w najpierw był wykorzystywany jako magazyn zbożowy, potem stał kilka lat zaniedbany, z odpadającymi tynkami, aż w końcu został rozebrany na rok przed naszym wyjazdem. Żeby poprawić nastrój Pani Ani przynajmniej częściowo, poinformowałem, że zburzony został pomnik Stalina, ale nie mogłem przemilczeć, że granitowy Lenin nadal stoi w centrum miasta.
Usunięcie tylko jednego pomnika nie poprawiło humoru mojej rozmówczyni, stwierdziła, że taka zmiana nie ma żadnego znaczenia i ze smutkiem opuściła głowę. Po jakimś chwilowym wewnętrznym porządkowaniu poglądów ponownie uśmiechnęła się i stwierdziła, że będzie lepiej, jeśli opowiem o czymś przyjemniejszym. Poprosiła, żebym coś powiedział o Niemnie, czy nadal taki głęboki i czysty, czy tak samo spokojnie płynie między zielonymi brzegami. Oczywiście z największą chęcią zacząłem coś mówić na ten temat. Nie mogłem pominąć milczeniem momentu, kiedy w wodach Niemna omal nie utonąłem. Przy tym dowiedziałem się, że panią Anię też spotkała podobna przygoda, ale w innym miejscu, w pobliżu Stołpiec. Również w wodach Niemna omal nie utonęła.
Już na początku spotkania poczułem wielką sympatię do tej pani, a głównym powodem był fakt, że spędziła młodość w tym samym mieście, może w szkole siedziała nawet w tej samej ławce. Nie bez znaczenia był też jej nieprzemijający optymizm w spojrzeniu na życie i na wszystko, co działo się wokół.
Chwila zadumy, która pojawiła się na moment na twarzy pani Ani, znikała szybko. Widziałem uśmiech ponownie i ponownie słyszałem, że powroty do lat młodości są cudownym przeżyciem, ale dawna rzeczywistość nie wróci już nigdy, tak jak nie wróci młodość. Musimy pogodzić się z tym, że tamte tereny utraciliśmy na zawsze i swoje plany powinniśmy wiązać z miejscem, w którym mieszkamy obecnie. Potem musiała dodać, że młodzież, która urodziła się na tych terenach, nie interesuje się zbytnio tym, co jest tak bliskie dla nas, że młodzi nie zrozumieją nigdy naszych uczuć, z powodu utraty stron ojczystych.
Po chwili milczenia stwierdzała, że miło było powspominać, ale teraz są inne czasy. Nie mamy Stołpiec, ale jest Giżycko, położone w centrum najpiękniejszego zakątka Polski. Dodała, że stąd już nigdzie nie wyjedzie, Giżycka nie opuści i tutaj zostanie na zawsze.
Z tym samym uśmiechem słyszałem pytanie o tym, jak ja czuje się w Polsce, czy już się przyzwyczaiłem? Chciała wiedzieć jak się spodobało Giżycko, czy nie mam zamiaru tu pozostać na stałe, ale na ponawiane pytania na ten temat nie udzielałem uparcie żadnej odpowiedzi. Niczego nie wykluczałem, ale nadal traktowałem swój pobyt w mieście nad wielkim jeziorem jako okres przejściowy w życiorysie. Nie zrezygnowałem z zamiaru przeniesienia się do Olsztyna.
Nie uzyskując odpowiedzi na swoje pytanie Pani Ania zaczynała opowiadać o tym, jak bardzo miasto było zniszczone po wojnie, jak się odbudowuje i z każdym rokiem staje się piękniejsze. Będąc tak bardzo zakochaną w mieście, widocznie pragnęła przekonać do swoich poglądów jeszcze jedną osobę i chyba uznała, że jestem odpowiednim kandydatem. Po jakimś czasie słyszałem ponownie: „... Panie Zenku, pan powinien zostać w Giżycku. Tutaj tyle ładnych dziewczyn, a ile wczasowiczek!..” Ale zaraz prostowała swoją wypowiedź, bo widocznie coś sobie przypomniała i stwierdzała, że nie ma sensu rozglądać się za wczasowiczkami, bo miejscowe dziewczyny są najładniejsze.
W tym samym pokoju, ale przy innym biurku siedział zawsze uśmiechnięty Jasiek. (Był w moim wieku, ale niestety od kilku lat nie żyje). Przeważnie milczał przysłuchując się naszej rozmowie, ale czasami musiał zapytać się u pani Ani, czy pracuje na PKP, czy może przeniosła się do jakiegoś biura turystycznego i teraz reklamuje Giżycko, a może ponadto wzięła na siebie obowiązku swatki. Pytał się, czy zachwalając Giżycko i dziewczyny z tego miasta nie ma zamiaru doprowadzić do tego, żebym przedłużył swój pobyt, a potem został na stałe. Nie komentowałem tej wypowiedzi, bo lubiłem wszelkie żarty, a plany poważne układałem samodzielnie.
Wiedziałem, że w Giżycku będę najwyżej kilka tygodni, ale z zaciekawieniem przyglądałem się nowemu zwierzchnikowi, współpracownikom. Pracą zbytnio nie przejmowałem się, ponieważ były to te same obowiązki, jakie pełniłem w Szczytnie. Wiedziałem, że nie będzie to trwało długo, bo z przeniesienia się do Olsztyna nie zrezygnowałem i zamierzałem w najbliższym czasie jeszcze raz udać się do Dyrektora z prośbą o ponowne rozpatrzenie mego podania. Zdawałem sobie sprawę, że na większej stacji będą większe możliwości i być może przestanę liczyć worki, potłuczone butelki, połamane skrzynki.
Myśli moje nadal krążyły wokół tego tematu. Nie obchodziło mnie zbytnio, czy Giżycko jest ładnym miastem i czy są tu najładniejsze dziewczyny. Najładniejsza dziewczyna, którą dotychczas znałem, mieszkała w Szczytnie, ale tak niezdarnie starałem się o jej względy, że już była mężatką. Po tej stracie, wszystkie inne panny stały się dla mnie obojętne. Nie potrafiłem wyobrazić żadnej obok siebie, na stałe. Pojawiły się jakieś nadzieję, że z tej zapaści wyleczy mnie miła Celinka, z którą spędzałem coraz więcej godzin, z którą czasami odważyłem się rozmawiać o wspólnej przyszłości. Po pewnym czasie łączyło nas coś, czego już nie można było nazwać zwykłą przyjaźnią. Taki stan dziwnego ociągania się i oczekiwania trwał dość długo, ale rozstanie nastąpiło nieoczekiwanie szybko, kiedy rozdzieliła nas odrobinę większa przestrzeń.

Brak komentarzy: