Dzisiejszy dyżur jest ostatni

Nie wiem jak było z rówieśnikami, ale ja w tamtych latach chyba nie zauważałem jak mija czas, kiedy z dnia na dzień miałem obowiązek powracać do tej samej pracy i niezbyt ciekawych obowiązków. Nie podobała mi się coraz bardziej nie tyle sama praca, co niektóre obowiązujące rozwiązania, ale tak samo jak pozostali koledzy zdawałem sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie nic zmienić. Dopiero pod koniec kolejnego lata zgłosiłem bezpośredniemu zwierzchnikowi jakieś uwagi na ten temat. Nasza „rozmowa” stawała się coraz bardziej nerwowa. W efekcie skończyła się na tyle głośną awanturą, że słyszeli ją inni pracownicy. Zrozumiałem, że dalsza praca w Szczytnie nie będzie możliwa.
Napisałem podanie o przeniesienie do Olsztyna. O takim rozwiązaniu myślałem co najmniej od kilku miesięcy. Miałem nadzieję, że na większej stacji będą większe możliwości awansu, albo chociaż podwyżek. „Rozmowa” z szefem przesądziła ostatecznie o tym, że zamiar przekształcił się w decyzję. Napisałem odpowiednio umotywowane podanie do Dyrektora, w Olsztynie. Oczywiście nie wspomniałem, iż ostatecznym bodźcem do podjęcia decyzji była kłótnia z bezpośrednim szefem. Wysłać podania za pośrednictwem poczty nie mogłem. Obowiązywała droga służbowa. Nie miałem innego rozwiązania, musiałem ponownie wejść do pokoju przełożonego, z którego wyszedłem nie tak dawno, po głośnej sprzeczce. Szef był spokojny, ale wyraźnie zdziwił się.
Położyłem podanie na biurku informując, że jest to prośba skierowana do Dyrektora o przeniesienia do Olsztyna. Dodałem, iż moim zdaniem prowadzi do rozwiązania konfliktu najprostszą drogą. W odpowiedzi usłyszałem, że podanie, zostanie uzupełnione odpowiednią opinią i będzie przesłane zgodnie z prośbą. Nie próbowałem dowiadywać się, jaka będzie treść opinii, bo nie było ku temu odpowiedniej atmosfery, a ponadto nie miałem wątpliwości, że będzie pozytywna. Tą drogą zwierzchnik pozbywał się buntującego się pracownika, bez żadnych kłopotów.
Odpowiedź otrzymałem bardzo szybko. Przeczytałem ją chyba kilka razy, bo nie mogłem uwierzyć, iż jest prawdziwa. Było to zaledwie kilka zdań, opatrzonych odpowiednimi pieczątkami i podpisem dyrektora. Krótkie, stanowcze pismo przekreślało moje marzenie o przeniesieniu się do Olsztyna. Musiałem zostać w Szczytnie, bo ...tego wymagało dobro PKP. Moje plany i marzenia nie miały żadnego znaczenia. Z odpowiedzi nie wynikało, że w Olsztynie zabraknie dla mnie pracy, ale jedynie to, że w Szczytnie beze mnie nie poradzą. Decyzja Dyrektora była ostateczna. Odwołanie nie przysługiwało. Nie mogłem pogodzić się z faktem, że będę zmuszony pracować ze zwierzchnikiem, z którym byłem skłócony, ale nie widziałem innego rozwiązania.
Minęło zaledwie kilka dni, kiedy zostałem wezwany do szefa, a ten z uśmiechem wręczył mi telefonogram, informując, że jest to dokument z Dyrekcji, zaadresowany bezpośrednio do mnie. Bardzo zdziwiłem się, bo nie słyszałem, żeby Dyrekcja wysyłała imienne telefonogramy do pracowników. Zdziwienie wzrosło niewspółmiernie, bo przeczytałem, że zostałem oddelegowany do dalszej pracy na stacji Kętrzyn. Głośno zapytałem się kierownika, jak to mam rozumieć. Przecież zaledwie kilka dni wcześniej dostałem odpowiedź odmowną, ze stwierdzeniem, że bez mojej obecności Kolej nie poradzi w Szczytnie. Próbowałem dowiedzieć się, czy ktoś sobie wyobraża, że z Kętrzynem nie mam żadnego dogodnego połączenia, że na dojazd będę zmuszony poświęcić więcej czasu, niż na pracę i odpoczynek. Zwierzchnik, z takim samym uśmiechem jak poprzednio, spokojnie odpowiedział, że on tylko przekazał decyzję władz wyższych i już odpowiednio poprawił grafik dyżurów. Dzisiejszy mój dyżur jest ostatni, a o dalszej pracy mam rozmawiać z Kierownikiem w Kętrzynie.
Tego nie mogłem przewidzieć w najgorszych wariantach. W następnym dniu zamiast do Kętrzyna pojechałem do Dyrektora w Olsztynie. Kiedy wreszcie dostałem się do gabinetu, to zamiast długich wyjaśnień, położyłem na biurku dwa dokumenty, czyli odpowiedź na swoje podanie, ze stwierdzeniem, że nie mogę być przeniesiony do Olsztyna, bo brakuje pracowników w Szczytnie oraz telefonogram wysyłający do dalszej pracy w Kętrzynie.
Usłyszałem, że być może jest w tym pewna sprzeczność, ale dobro PKP wymaga, żebym teraz pracował w Kętrzynie. Jeśli to mi nie odpowiada, to mogę napisać podanie o zwolnienie, a jeśli nie wykonam polecenia służbowego, to będę zwolniony dyscyplinarnie. Być może po chwili jakaś inna myśl wpadła dyrektorowi do głowy, bo kazał chwilę poczekać, gdzieś wyszedł, a potem wrócił informując, że częściowo uwzględnia moją prośbę i zmienia swoją decyzję, w ten sposób, że oddelegowuje do pracy nie do Kętrzyna, lecz do Giżycka i na ten okres otrzymam prawo korzystania z pokoju gościnnego, który znajduje się bezpośrednio w budynku dworca PKP.

Nie miałem żadnego wyboru. Pojechałem do Giżycka i zgłosiłem się do Zawiadowcy Stacji. Był trochę zdziwiony, bo zbytnio o dodatkowego pracownika nie ubiegał się. Zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy dowiedział się, że jestem ze Szczytna, z którym nie ma dogodnego połączenia. Szczyt zdziwienia i zaskoczenia sięgnął zenitu, kiedy powiedziałem, iż mam zamieszkać w pokoju gościnnym. Ze słów Zawiadowcy wynikało, że o istnieniu pokoju wiedziało nieliczne grono osób, zatrudnionych na wyższych stanowiskach, w Dyrekcji. Początkowy gniew, że ktoś na stacji zdradził tajemnicę istnienia pokoju, stopniowo minął, kiedy dowiedział się, iż propozycję takiego rozwiązania problemu zaproponował osobiście Dyrektor. Na zakończenie powiedział uspokajająco, bardziej do siebie niż do mnie, że sezon już się skończył i widocznie z Dyrekcji w Olsztynie nikt nie planuje przyjechać do Giżycka, żeby skorzystać z uroków pięknego jeziora.
Po kilku minutach Zawiadowca osobiście zaprowadził do tego „apartamentu”. Był to mały pokoik, najwyżej o powierzchni kilkunastu metrów. Nie było dostępu do kuchni. Nie było łazienki, a istniała jedynie możliwość korzystania z obskurnej, brudnej ubikacji, wspólnej dla kilku rodzin. Jeśli pracownicy Dyrekcji chętnie korzystali z tego pokoiku, to nie miałem najmniejszych powodów żeby narzekać. Zawiadowca skomentował, że w okresie poza sezonem letnim pokój przeważnie stoi pusty i faktycznie mogę w nim zamieszkać na czas delegacji. Później od szeregowych pracowników dowiedziałem się, że w okresie letnim pokój był ciągle zajęty przez osoby z Dyrekcji, pragnące spędzić urlop nad Niegocinem, na jakiejś łódce albo żaglówce.
Znalazłem się w Giżycku. Nie jeden raz oglądałem to miejsce na mapie, kilkakrotnie pragnąłem tu przyjechać na jakąś wycieczkę swoją SHLką, ale ciągle brakowało czasu. Chęć ujrzenia wielkiego jeziora i miasta położonego nad nim nie minęła, a teraz nadarzyła się okazja pobytu tu przynajmniej w ciągu kilku tygodni. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że okres ten może być dłuższy.
Może w tym miejscu wypada wspomnieć, że do tego momentu nadal mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem w naszej małej wiosce. Najgorszy okres przeżywali rodzice i rodzeństwo w tym czasie, kiedy znalazłem się w wojsku, a bracia jeszcze chodzili do szkoły. Musieli jakoś przetrwać w oparciu o plony uzyskiwane z kilku hektarów piaszczystych pól. Warunki materialne nadal były ciężkie, lecz nawet w najtrudniejszych chwilach nie próbowaliśmy porównywać obecnej sytuacji z tym, co było za wschodnią granicą. Do tamtego nikt już nie tęsknił. Wiedzieliśmy, że wszystko odeszło bezpowrotnie, na zawsze.
Kiedy dobiegło końca krótkie spotkanie z nowym zwierzchnikiem i zostało ustalone, w którym dniu i na którą godzinę mam się zgłosić do pracy, postanowiłem obejrzeć miasto, a przede wszystkim jezioro. W tym czasie panowała piękna bezwietrzna pogoda, było jeszcze dość ciepło, więc spacer był naprawdę przyjemny. Chociaż byłem raz, a może nawet dwa, nad morzem, a mówiąc dokładniej nad Zatoką Gdańską, to po raz pierwszy widziałem tak wielkie jezioro. Ogromna wodna powierzchnia, sięgająca gdzieś po horyzont była lekko sfalowana i tylko czasami sunęły po powierzchni ciemniejsze pasma bardziej wzburzonej wody. Na tyle mocno interesowałem się żeglarstwem, że wiedziałem, iż to mocniejszy powiew, zwany szkwałem, wybrał tamten szlak. Starałem się wyobrazić, jak wielkie fale przetaczają się przez jezioro i napływają na piaszczysty brzeg, kiedy dłuższy czas dmucha wiatr od strony prawie niewidocznego lądu, po drugiej stronie jeziora.
Pragnąłem ujrzeć wielkie fale Niegocina i faktycznie ujrzałem je, ale dopiero po jakimś czasie. Zastanawiałem się, czy potrafiłbym prowadzić żaglówkę w takich warunkach. O zasadach żeglowania wiedziałem niemało w zakresie teoretycznym. Posiadałem też spore umiejętności praktyczne, ale na akwenie o znacznie mniejszej powierzchni, niż ten, który teraz rozpościerał się przed oczyma.

Brak komentarzy: