Dobrobyt planowany

From Giżycko


Zgodnie z ideałami, nowego systemu powszechnego dobrobytu, głównym celem przedsiębiorstw państwowych nie jest tworzenie zysku, lecz zaspokajanie wciąż rosnących potrzeb społecznych. Rodzaj i specyfika ich podlegała systematycznym przekształceniom i zmianom, a wszystko to odbywało się poprzez aktywne sterowanie centralnego planisty. Taka metoda zapewniała, że wszyscy mieszkańcy kraju w sposób zorganizowany i bez chaosu stawali się coraz szczęśliwsi, żyli bardziej dostatnio. Szczególnie dobrze widziały o tym przedstawicieli władzy, a im władza była wyższa, tym wiedza stawała się większa. Przecież na wyższym poziomie rozszerza się horyzont, zwiększa się pole widzenia. Władza też wiedziała najlepiej, że pośród wszystkich dóbr, jakich pragnie naród, czasami nie do końca uświadomiony i nie wszystko rozumiejący, najważniejszą pozostaje praca. Praca człowieka rozwija, uszlachetnia. Może jeszcze nie wszyscy mogli to pojąć, ale w końcu i do naszego kraju dotarł system, w którym człowiek pracy stał się najważniejszy.
W chwili, kiedy decydowały się losy ojczyzny, zdecydowana większość społeczeństwa, w demokratycznych i wolnych, pierwszych powojennych wyborach, z entuzjazmem wypowiedziała się właśnie za takim systemem, w którym pracy nadano pierwszorzędne znaczenie. W tamtych wyborach niestety nie brałem udziału, bo miałem zaledwie sześć lat i mieszkałem poza granicami kraju, ale nie jeden raz głosowałem, kiedy stałem się dorosłym. Demokracja podczas wyborów polegała na tym, że w lokalu wyborczym zawsze było miejsce za kotarą, ale najbardziej świadomi członkowie społeczeństwa nigdy tam nie wchodzili, lecz na wezwanie swej partii głosowali bez skreśleń, czyli na kandydatów, umieszczonych na pierwszych pozycjach listy.
Dla młodszych czytelników wyjaśniam, że wolność wyborów polegała na tym, że brało w nich udział prawie sto procent osób uprawnionych. W głosowaniu mogły nie uczestniczyć jedynie osoby o bardzo niskim poziomie uświadomienia społecznego. Nawet wśród zwykłych robotników takich osób było mało.
Tak bardzo nieuświadomionym politycznie okazał jeden kolega – pracownik „umysłowy”. Być może do dzisiaj nie uświadomił sobie, jakie problemy z tego powodu mieli jego przełożeni, a szczególnie bezpośredni zwierzchnik. Nie ma wątpliwości, że po tamtym wydarzeniu został odpowiednio przeszkolony, ale być może nadal nie rozumie swego błędu. Powinien wiedzieć, że nie pożegnał się z pracą tylko dzięki wielkiemu zaangażowaniu zwierzchnika.
Ten przykład pokazuje, że jeszcze nie wszyscy zdawali sobie sprawę z dobrodziejstwa nowego systemu i nie rozumieli, że powszechny udział w wyborach – głosowaniu jest dowodem poparcia, jakie udziela społeczeństwo swojej władzy. Być może były i takie osoby, które nie zdawały sobie sprawy, że władza nie szczędziła sił i czasu, nieustannie starała się, żeby kraj się rozwijał, a ludzie żyli dostatniej. W tym celu tworzono takie warunki, żeby wszystkie dorosłe osoby mieli nie tylko prawo do pracy, ale nawet taki obowiązek. Fakt całkowitego zlikwidowania bezrobocia i powszechny dostęp do pracy stał się sztandarowym hasłem nowej epoki. W tamtych czasach, mogło zabraknąć jakiegoś towaru na sklepowych półkach, a wiele osób temu nie dziwiło się wcale. Niektórym robiły się zbyt cienkie portfele, szczególnie na kilka dni przed wypłatą, ale pracy nie mogło zabraknąć nikomu. Każde ręce mogły i powinny były pomnażać wspólny dorobek, podnosić dobrobyt naszej wolnej Ojczyzny.
Wtedy, w wiek dorosłości wchodziły roczniki pierwszego, powojennego wyżu demograficznego. Młodzi ludzie nie tylko mieli prawo do pracy, ale towarzyszył im w tym zakresie wielki entuzjazm, widzieli, że poświęcając swojej Ludowej Ojczyźnie młode siły i zapał tworzą zręby nie tylko nowoczesnego państwa, ale sami sobie wykuwają lepszą przyszłość. Z tego powodu władze Państwa Ludowego wszelkimi metodami, czasami wielkim kosztem tworzyło nowe, robocze miejsca. Już samo rozpoczęcie nowej budowy dawało zatrudnienie dziesiątkom osób. Potem otwierały się bramy nowych przedsiębiorstw. Rodziły się i były realizowane wciąż nowe pomysły. Pracy w kraju nie brakowało nikomu. Szkoda tylko, że nie zmniejszało się grono osób, o przestarzałych poglądach, którzy uparcie twierdzili, że nie każda praca przynosi korzyści.
Pracownicy Mechanicznych Zakładów Produkcyjnych w Giżycku na pewno byli dumni nie tylko z nazwy swego Przedsiębiorstwa, ale i z tego, że stanowiło ważne ogniwo w skoordynowanej, planowej gospodarce. Tu powstawały, a następnie były rozwożone po terenie, być może całego kraju, wygodne domki na kołach, bez których trudno było w tamtych latach wyobrazić realizację jakiejkolwiek inwestycji. Widocznie dla zakładu o tak ważnym znaczeniu nie szukano miejsca bardziej oddalonego od centrum. Być może w tamtym okresie uznano, że jest to teren położony już na peryferiach miasta, bo jeszcze bliżej przy ulicy głównej, prawie w centrum miasta, znajdowały się magazyny Gminnej Spółdzielni, przed którymi, szczególnie w dnie targowe, ustawiały się szeregi chłopskich furmanek. Piękne, odkarmione konie przy długich dyszlach potwierdzały, że od zakończenia wojny minęło wiele lat i warunki życia na wsi osiągnęły poziom, który jeszcze tak niedawno był poza sferą wszelkich marzeń.
Zdarzały się jeszcze czasami odosobnione przypadki narzekania również wśród tej grupy społeczeństwa. Ginęły one jednak w potoku powszechnie dostępnej informacji niezależnych środków masowego przekazu, które dostarczały całemu społeczeństwu prawdziwej wiedzy o rzeczywistych warunkach życia na wsi.
Wystarczyło jedynie wziąć do serca to, co władze państwowe i partyjne wysyłały do narodu, wszelkimi dostępnymi kanałami, żeby nie mieć wątpliwości, iż polska wieś rozkwita coraz bardziej i już nie długo zacznie zbierać owoce swego rozwoju, a wszystko dzięki wydatnej pomocy całego narodu. Organa władzy państwowej zajmowały nie ostatnie miejsce w tworzeniu dobrobytu tej ważnej i licznej grupy społecznej. Natomiast, powtarzające się każdego roku narzekanie na brak sznurka do snopowiązałek władza powinna była w końcu uznać za nudne i niepotrzebnie podrywające jej autorytet, chociażby z tego powodu, że sznurek nie jest potrzebny codziennie. Podobnie nudne było narzekanie na brak papieru toaletowego, którego poprzednie pokolenia w ogóle nie znały, a mimo to jego przedstawiciele często dożywały do sędziwego wieku.
Proszę mi wybaczyć również tę dygresję, ale mam nadzieję, że ona będzie szczególnie cenna dla osób, które nie znają tamtych czasów, bo w jaskrawy sposób pokazuje, jak niektóre nieodpowiedzialne osoby potrafiły wtedy zakłócić swoimi egoistycznymi narzekaniami harmonijny rozwój całej gospodarki narodowej. Nie potrafiły zrozumieć, że są to tylko przejściowe i przemijające kłopoty, a ich uwypuklanie służy jedynie naszym wrogom, rozszerza uczucie zagrożenia i niepewności.
Wróćmy jednak do miasta, które w tamtych rozmiarach i wyglądzie zostało jedynie we wspomnieniach starszego pokolenia. W jego centralnej części, przy ulicy biegnącej w kierunku zachodnim od Placu Grunwaldzkiego, po lewej stronie znajdował się ogromny plac, który należało chyba zaliczyć do obszaru nie zabudowanego. Nie można przecież zakwalifikować do grupy obiektów budowlanych parterowej chatki, skleconej kiedyś na pewno nie z myślą o zakwaterowaniu ludzi. Może było to jakaś przedwojenna stajnia, albo najwyżej pomieszczenie gospodarcze. Teraz mieszkali tam ludzie. To był jeszcze jeden dowód na to, jak bardzo podobało się miasto wszystkim tym osobom, które przybyły tu.
Natomiast bezpośrednio przy ulicy stał kilkurodzinny parterowy budynek – ruina, z zakładem fotograficznym i oknem wystawowym. Zdjęcia na wystawie zmieniały się w nawiązaniu do rytmu codziennych problemów miejskich. Każdy, kto tylko tego pragnął, mógł obejrzeć w pierwszej kolejności zatroskane twarze osób, które podjęły się pełnienia odpowiedzialnych funkcji na różnych szczeblach organów władzy miejskiej, ale też zwykłych robotników i robotnice wykonujących swoje codzienne obowiązki, może czasami niezwykle proste, ale jakże niezbędne.
Uprzedzając być może czyjeś pytanie o to, czy wśród zdjęć były i takie, które pokazywały długie kolejki przed sklepami, odpowiadam od razu, że takich nie było. Takie zdjęcia mogły rodzić i utrwalać poczucie apatii, braku wiary w lepszą przyszłość. Nie były nikomu potrzebne.
Być może komuś mogło się wydać, że również budynek, a raczej rupieć podparty stemplami, powinien zniknąć dawno. Nie potrzebna była wiedza architekta, albo inżyniera budownictwa, żeby stwierdzić, że w takim budynku nie powinien nikt mieszkać. Trudno sobie wyobrazić, żeby władze miejskie nie widziały tego miejsca, nie zauważały rudery. Nie pasowała ona do całego otoczenia, ale w sposób realny zagrażała również życiu mieszkańców. Oczywiście, żeby przestała istnieć należało podjąć konkretną decyzję i konsekwentnie ją zrealizować. Skoro tego nie uczyniono, to widocznie nie było to takie łatwe i proste. Widocznie w mieście były inne, znacznie pilniejsze potrzeby i trudno było podołać wszystkiemu na raz. Ale chwila głębszego zastanowienia się rodziła inne, bardziej wymowne refleksje. Widać było wyraźnie, że czas nie stoi w miejscu, ale przede wszystkim właśnie tu wystąpiło jaskrawe zderzenie tego, co było charakterystyczne dla minionej epoki z tym, co przyniósł nowy system i ustrój. Nawet przeciwnicy nowych idei, widząc wrośniętą w ziemię ruderę, na tle wysokich bloków, pełnych radości i słońca, powinni byli przejrzeć na oczy.
Dzisiaj, po dawnej ruinie nie został nawet ślad. Stare musiało odejść, ustępując miejsce współczesności. Relikt przeszłości zlikwidowano w tych latach, kiedy cały naród z największym entuzjazmem zjednoczył się wokół swoich przywódców. Może gdzieś, w czyimś prywatnym archiwum, zachowały się jeszcze nie do końca wyblakłe fotografie z tamtych lat. Mniej-więcej na tym terenie stoją obecnie piętrowe bloki Spółdzielni mieszkaniowej „Mamry” i byłego ZAOSu w Wilkasach.

Brak komentarzy: